Archiwum kategorii ‘Ludzie Tatr i Zakopanego’

Z. Moździerz: „Pomnik doktora Tytusa Chałubińskiego” (2003)

pomnik_dra_tytusa_chalubinskiegoKolejna pozycja Zbigniewa Moździerza, która mnie nie zawodzi. Brak powszechnego w dzisiejszej literaturze faktu wodolejstwa, twarde informacje podane przejrzystym językiem bez hermetycznych zacięć, z mnóstwem odniesień i bogatym materiałem fotograficznym.

Postać Tytusa Chałubińskiego jest dla Zakopanego nie do przecenienia. Ma swoją ulicę, pomniki, dziesiątki artykułów, także książki. Moździerz zdecydował się na kolejny dowód uznania w postaci publikacji opisującej przygotowania i samą realizację postawienia pomnika u zbiegu ulic Zamoyskiego i Chałubińskiego, u szczyty lasu jego imienia. Odsłonięty 15 sierpnia 1903 roku, zaprojektowany został (jakże by inaczej!) przez Stanisława Witkiewicza i zrealizowany przez innego artystę – Jana Nalborczyka. U stóp kolumny usadowiono postać Sabały, stąd czasem pomnik jest nazywany pomnikiem Sabały. Popiersie Chałubińskiego (a także sylwetkę górala) sporządzono z brązu, kolumnę ze śląskiego granitu, granitowe skały (na których siedzi Sabała) sprowadzono z Kuźnic, obramowanie ogrodzenia wyrzeźbiono z piaskowca, samo ogrodzenie zaś wykuto z żelaza. Książka Moździerza zawiera sporą ilość wypisów źródłowych opisujących poszczególne etapy budowy pomnika, a także różnorakie relacje pomiędzy poszczególnymi osobami mającymi z nią związek (w tym z ówczesnym wójtem Zakopanego – Andrzejem Chramcem, który odżegnywał się od projektu, choć z ramienia gminy wpłacił na projekt 100 koron). Jedną z ciekawostek jest odpowiedź hrabiego Lanckorońskiego na prośbę częściowego sfinansowania pomnika, który zamiast pieniędzy przysłał… poprawki do projektu!

W publikacji znajdziemy szeroki kontekst budowy pomnika Chałubińskiego, w tym historie powstania Komitetu Budowy Pomnika, komentarze w ówczesnej prasie, a także niemal równoległy projekt Chramca, który postawił ok. 3-metrowy pomnik lekarza nieopodal swojego Zakładu Wodoleczniczego.

Bibliotekarska działalność Żeromskiego w Zakopanem

zeromskiPodtatrze, w szczególności zaś Zakopane, stanowiło w pierwszych latach XX stulecia ważny azyl dla gości z problemami zdrowotnymi. Stolica polskich Tatr oferowała wyjątkowe właściwości przyrody, na które schorowany organizm nie pozostawał obojętny. Jak informowała ulotka Sanatorium Dłuskiego (dla chorych na płuca), klimat Zakopanego i Podhala „charakteryzuje się głównie nadzwyczajną czystością powietrza, większą suchością takowego, wreszcie zwiększonem natężeniem promieni słonecznych” (Sanatoryum dla chorób piersiowych w Zakopanem; Warszawa 1906). Zakopiańska stacja klimatyczna, początkowo ograniczająca sezon leczniczy do miesięcy letnich, od 1892 roku rozszerzyła go na cały rok. Na przełomie wieków ukazało się sporo opracowań i sprawozdań określających poziom zdrowienia rezydentów sanatoryjnych i zestawiających szczegółowe dane dotyczące lokalnego klimatu. Wiedza o uzdrawiających właściwościach Zakopanego docierała do obywateli w całej Polsce, nie dziwi więc wzrost liczby wizyt pod Giewontem. Było wśród nich wielu artystów, ludzi kultury oraz pisarzy.

Dolegliwości płucne zmusiły do przyjazdu do Zakopanego także Stefana Żeromskiego. Już w 1899 roku pisze tutaj Ludzi bezdomnych. Ochotę na wędrówki po górach, które pozytywnie wpłynęły na jego potencjał twórczy, zaszczepił mu kilka lat wcześniej Władysław Matlakowski – lekarz i badacz podhalańskiej sztuki ludowej – nakłaniając go w sposób dość osobliwy: „chodzić, chodzić, chodzić po górach, po wirchach (…). Pluj pan na doktorów, na ich lekarstwa, na wszelkie przepisy i rady. Chodzić po górach!” (za: Hanna Mortkowicz-Olczakowa: O Stefanie Żeromskim, Warszawa 1965). Świeże i ostre powietrze górskie (także to alpejskie z wcześniejszych lat pobytu w Szwajcarii) było istotnym elementem wzmacniającym nadwątlone gruźlicą płuca Żeromskiego. Gdy w roku 1892 wyjechał z rodziną do Szwajcarii, od razu objął posadę młodszego bibliotekarza w Muzeum Narodowym Polskim w Raperswilu . Przebywanie wśród zakurzonych dokumentów (za stosunkowo niską pensję) wpływało niekorzystnie na zdrowie, powodując tym samym znaczne ograniczenie zdrowotnego wpływu alpejskiej aury. Pobyt w Raperswilu zakończył się w roku 1896, w efekcie tarć z kustoszem w kwestii zalewu zbiorów tandetą i miernymi kopiami. Mimo to zostawił w tym miejscu Żeromski wiele serca i pasji: „Praca biblioteczna i muzealna Żeromskiego (…) była bardzo wszechstronna, często fizyczna (…)” (ibidem), obejmująca zarówno katalogowanie książek, przepisywanie fiszek, ale i naklejanie exlibrisów, powiększanie katalogu kościuszkowskiego, sporządzenie podziału terytorialnego w dziale sztychów, a także stworzenie tzw. pokoju Mickiewicza.

Kondycja Żeromskiego nie uległa poprawie także po powrocie do kraju w 1897 roku, kiedy podjął pracę w Bibliotece Zamoyskich w Warszawie. Hanna Mortkowicz-Olczakowa przytacza słowa prozaika, który „opowiadał, jak na polecenie swego szefa Korzona (…) porządkował i odkurzał całe stosy starych dzienników, duplikatów. (…) Znowu bolały go ręce, noga w stopie, nerki, dokuczał szum w głowie i bezsenność. (…) W czasie pracy u Zamoyskich Żeromski ciągle gorączkował” (ibidem). Pobyt w Zakopanem w 1899 roku nie polepszył sytuacji i Żeromski wyjechał do Warszawy. Pierwszy dłuższy – prawie roczny – pobyt pod Giewontem rozpoczął się w roku 1904, po sukcesie wydawniczym Popiołów.

Utworzona tu w 1900 roku Czytelnia Zakopiańska istniała w formie bardziej klubu dla dyskutantów, dlatego też jeden z działaczy społecznych – Dionizy Bek (1865-1907) – wysunął propozycję przekształcenia jej w Bibliotekę Publiczną (jej statut został zatwierdzony 15 sierpnia 1904 roku), w której miałyby się znaleźć publikacje polskich pisarzy, zestawienia bibliograficzne, wydawnictwa encyklopedyczne, polskie i obce periodyki, zbiory ludowych pieśni, słowniki gwarowe oraz językowe. Pomysł Beka spotkał się z bardzo pozytywnym odzewem, min. przebywającego w tym czasie w Zakopanem Stefana Żeromskiego. Do spółki z Bekiem przyczynił się w poważnym stopniu do reorganizacji księgozbioru i uczynił z placówki miejsce będące centrum działalności kulturalnej. Ów prężny okres naukowy w Zakopanem objawił się wzmożoną aktywnością na polu popularyzacji wiedzy i promocji czytelnictwa. Skłonności Żeromskiego do pracy z książką sięgały daleko poza okres raperswilski; już jako młody człowiek kolekcjonował książki i „zainicjował założenie biblioteki uczniowskiej tajnego kółka młodzieży gimnazjum w Kielcach. Założył w 1889 roku czytelnię ludową w Oleśnicy” (Mieczysław Mantyka: Z dziejów zakopiańskiej biblioteki 1900-2000, Zakopane 2000). Warto też wspomnieć, że już w 1894 roku brał aktywny udział w tworzeniu biblioteki Towarzystwa Szkoły Ludowej przy ul. Krupówki, której założenie znacząco wpływało na rozwój czytelnictwa w podhalańskich wsiach.

Utworzenie Biblioteki Publicznej i pierwszy pozytywny oddźwięk wśród społeczności Zakopanego odbiły się echem w lokalnej prasie. „Przegląd Zakopiański”, którego jednym z redaktorów był Bek, odnotował regularny napływ nowych dzieł i zwiększającą się liczbę czasopism, przewidując, iż placówka stanie się niebawem centrum życia kulturalnego. Pozyskanie pierwszych woluminów nastąpiło dzięki Towarzystwu Tatrzańskiemu, które przekazało pokaźną ilość literatury pięknej oraz opracowań historycznych, ale także dzięki samemu Żeromskiemu, który podarował kilka skrzyń z własnego księgozbioru. Okazał się przy tym sprawnym zarządcą; dzięki organizowanym przez niego odczytom i wieczorkom literackim kasa Biblioteki wzbogaciła się o dodatkowe wpływy. Taka aktywność stała się fragmentem wspomnień polskiego dyplomaty i doktora filozofii Michała Sokolnickiego (1880-1967) w jego książce Czternaście lat z 1936 roku: „Był on wówczas [Żeromski] (…) jednym z organizatorów oraz protektorem Biblioteki. (…) Wraz z otaczającym go gronem młodszych literatów i artystów zaczął organizować w Czytelni Zakopiańskiej cotygodniowe wieczory literackie (…). Pojawiał się tam tajemniczy Miciński, posępny Orkan, brał udział chudy i wiecznie mizerny Daniłowski (…). Przychodzili intelektualiści krakowscy i lekarze” (za: M. Mantyka: Z dziejów zakopiańskiej…). Historyk Franciszek Rawita-Gawroński (1846-1930) wspomina także o założeniu miesięcznika o charakterze naukowo-literackim o nazwie „Rok Polski”, którego redaktorem naczelnym został Roman Rybarski, a Żeromski „obiecał dać powieść”, choć „nie dał wszakże wcale” (Franciszek Rawita-Gawroński: Wspomnienia, wypadki, zapiski. W Zakopanem [1914-1916], Gdańsk 2012). (…)

Powyższy tekst stanowi fragment artykułu, jaki ukazał się w 4. numerze „Bibliotekarza” z 2016 roku.

M. Pinkwart: „Wariat z Krupówek” (2015)

wariatzkrupowekWitkacego można opisać już tylko w kontekście. Pwstało zbyt wiele tekstów, by kolejny miał potencjał wyjątkowego przyciągania. Właśnie dlatego takie tytuły jak choćby „Wojna Witkacego” K. Dubińskiego wydają się trwać pośród odtwórczo-jednoznacznych opracowań, nie zawsze złych i nudnych, ale jednak niewiele nowego oferujących. Z drugiej strony twórca Bunga jest już dziś tak wypatroszony i wyzuty z tajemnic demonicznego umysłu (ale i ze słabości artystyczno-towarzyskich), że trudno wymyślić na jego temat cokolwiek nowego.

A jednak kontekstu zakopiańskiego jeszcze nie było, co też wykorzystał podhalański skryba i znawca podtatrzańskiej rzeczywistości – Maciej Pinkwart. „Wariata z Krupówek” warto zacząć od notki na czwartej stronie okładki: W czasach poprawności politycznej, w czasach gdy artyzm zamienił się w hucpę, gdy twórcy, by zaistnieć wraz ze swymi dziełami, muszą zamieniać się w celebrytów i telewizyjnych błaznów, kultura dogorywa, wydawszy na świat swoją nieślubną córkę rozrywkę, a artyści jak sztandar obnoszą po świecie swój brak wiedzy i już nawet nie zerową, ale ujemną inteligencję wejście w szalony świat wariata z Krupówek może być jak orzeźwiająca kąpiel w tatrzańskim jeziorze w upalny dzień.

Rozczytując losy Stasia, potem już Witkacego, przeprawiamy się jednocześnie przez dawną otchłań zakopiańską: artystyczną, literacką, szelmowską i kokieteryjną. Do pewnego stopnia Witkacy może stanowić tam tło, ale na szczęście tak nie jest (historycznych monografii Zakopanego też jest co nie miara). Jest co czytać: na prawie siedmiuset stronach Pinkwart funduje nam nieśpieszny lot nad kołyską Stasia, kilkuletnie oczekiwania na Modrzejewską – matkę chrzestną, która wpierw musiała wypełnić swoje artystyczne obowiązki nim przybyła na chrzciny, zabiera nas na wędrówki górskie, konfrontuje zwyczajne nasze dusze z duszą opętaną miłostkami i wielkimi miłościami, proponuje udział w dalekich podróżach na antypody, ale i w pobliską Kościeliską, by potowarzyszyć J. Janczewskiej, gdy ta przez Witkacego popełniała samobójstwo. Pierwsze próby zakopiańskiego teatru, „orgie i fajfy” – do spółki z wyjątkową precyzją przy podawaniu źródeł (wypisy prasowe i tzw. listy zakopiańskich gości nadają książce rangę akademicką) stawiają pracę Pinkwarta na najwyższej półce. Trudno sobie wyobrazić tego typu publikację bez indeksu, toteż pojawił się takiż, wespół z interesującą warstwą ikonograficzną: fotografie mniej znane oczarowują, odbitki stron z gazet uzupełniają informacje – czego chcieć więcej w książce, która ma nam dać komplet wiadomości?…

Y. Strzelecka: Najpiękniejszy kwiat Podhala (2008)

najpiekniejszykwiatUrodzona w 1899 roku Helena Roj doczekała się swojej biografii, w dużej mierze inkrustowaną kontekstem podhalańskim. Opublikowana wpierw w 2003 roku, wznowiona pięć lat później, zawiera wyrazistą postać kobiety zauroczoną ludem podhalańskim w sensie dosłownym i – co chyba zasadnicze dla jej biografii – czysto artystycznym i literackim. „Koleba na Hliniku”, którą opisywałem jakiś czas temu jest jednym z przykładów tego ostatniego.

Yaśmina Strzelecka, pianistka i znawczyni historii kulturalnej Zakopanego, podchodzi jednak do postaci Rojównej z pełnym szacunkiem do jej prywatnego życia, snując opowieść o jej rodzicach i licznym rodzeństwie, małżeństwie z Mieczysławem Rytardem i czasach okupacji. Nie brak ciekawostek, związanych min. z samym Rytardem, z którym miała Helena wziąć ślub także i po to, by czerpać energię do twórczych uniesień. Wszak Rytard był płodnym pisarzem, obracającym się w środowisku literackim. Interesujące jest również pominięcie przez Szymanowskiego nazwisk Rytardów przy okazji paryskiej premiery „Harnasiów”…

Biografię uzupełniają Marginalia prezentujące sylwetki i miejsca będące swoistym otoczeniem i dopełnieniem głównego zrębu książki. Całość opatrzona niezliczoną ilością portretów, reprodukcji starych fotografii oraz barwnymi kopiami obrazków na szkle autorstwa samej Rojównej.

W. Goetel: Pod znakiem optymizmu (1976)

Walery Goetel to przede wszystkim geolog, dlatego też nie mogło w jego wspomnieniach zabraknąć tej tematyki, potraktowanej co prawda cząstkowo, ale też ze zrozumiałych względów: książeczka to zbiór retrospekcji związanych nie z zawodem profesora (także umiłowanym), ale głównie z miłością do turystyki i Tatr. Z drugiej strony mariaż geologii z rejonem polskich gór oddaje dużo większą dawkę emocji, niż gdyby miały te dwie miłości podlegać odosobnionej egzystencji. W rozdziale „Praca naukowa w Tatrach” to właśnie kontakty z innymi geologami nadają sens i dopełniają profesorską wiedzę teoretyczną. Spotkanie z Wiktorem Kuźniarem czy Mieczysławem Limanowskim są tego wyraźnym odzwierciedleniem.

Poruszająca jest garść wspomnień opisujących spotkania autora z góralami, w szczególności zaś z chwytającymi za serce momentami ich śmierci. Dość wspomnieć Bartusia Obrochtę, muzykanta i gospodarza schroniska w Roztoce: „Była wiosna. Martuś wracał z Zakopanego popod regle do Kościelisk (…). Gdy doszedł do ujścia Doliny Strążyskiej, zrobiło mu się jakoś słabo. Usiadł więc na trawie, wyciągnął skrzypki i zagrał. Musiała się tam cieszyć jego dusza widokiem rozkwitającej wiosny, zielonej murawy i pięknych regli. Aż muzyka się przerwała – Bartuś umarł”. Porusza też, choć już mniej (z uwagi na wielokrotne opisywanie historii w wielu książkach, a nie jej taką czy inną wartość) śmierć Klimka Bachledy, której Goetel był świadkiem.

Pamiętnik nie ogranicza się jedynie do Tatr i Podhala; znajdziemy w nim też kilka retrospekcji z okresu wiedeńskiego profesora oraz opowieść o wyprawie w Kaukaz. Poza tym portrety, zdjęcia, faksymile listów i dopełniający całości (a właściwie ją otwierający) wstęp Mariana Mięsowicza streszczający i bilansujący działalność Walerego Goetla.

St. Eliasz Radzikowski: Powstanie chochołowskie w roku 1846 (1904)

Trzydniowy zryw wolnościowy – to może wyglądać dość niepoważnie. Garstka chłopów wobec siły zmilitaryzowanej i zinstytucjonalizowanej? Nawet mimo spływających zewsząd wiadomości, że nie są sami, że reszta Polski też będzie walczyć… Rok 1846 to dla Podhala czas szczególny. W dniach 21-23 lutego grupa chłopów z Chochołowa, Cichego, Dzianisza i Witowa, zebrała się zbrojnie, by stawić czoła austriackiemu ciemiężcy i zarządzającemu państwem czarnodunajeckim klerowi. Wyjątkowy także dlatego, że koniec końców ogólnonarodowe ruszenie zostało odwołane, o czym chochołowscy chłopi się po prostu nie dowiedzieli.

Samo powstanie mogło przebiec w inny sposób, być może skuteczniejszy?… Jeden z przywódców powstania – ksiądz Leopold Kmietowicz – planował dość łagodnie obejść się z przeciwnikiem. Jeden z chochołowian – Jan Sabała – myślał inaczej: że trzeba iść do Czarnego Dunajca i zabić komisarza. A jednak Kmietowicz zrobił po swojemu, rozbroiwszy jedynie posterunki graniczne w Chochołowie i Suchej Horze. Wydawało się, że są bliscy zwycięstwa, tym bardziej, że przybyły posiłki min. z Poronina i Zakopanego. Inaczej chciał komisarz Fiutowski, ten sam, którego planował zabić Sabała. Zebrał prawie dwieście chłopa, uzbroił i ruszył na Chochołów. Kmietowicz nie chciał zabijać Fiutowskiego, bo to przecież Polak… Zgubiła go ufność w więzy krwi.

Drugim przywódcą powstania był wiejski nauczyciel i organista Jan Kanty Andrusikiewicz, urodzony w roku 1815, w Chochołowie od 1834, już od początku pobytu związany z miejscowym kościołem i szkołą. Słynna była jego biblioteczka, licząca ogromną liczbę, jak na dość ubogi status organisty, 700 woluminów, którym, jak sam wspomina: „zbytnie godziny poświęcałem, i tem sobie życie w dwójnasób uprzyjemniałem, co się memu proboszczowi nie podobało”… Proboszcz mawiał Andrusikiewiczowi: „Po co to pan tyle czytasz, to nie w pańskiem stanowisku… lepiej mniej wiedzieć”. Andrusikiewicz chciał wiedzieć więcej, ale milczał, gdy ksiądz go strofował. Potem pożyczał ludziom swoje książki i miał z tego powodu – jak się można domyślać – kłopoty… W swoich zbiorach posiadał także opracowania dotyczące Podhala i Tatr, min. manuskrypt szkicu o Podhalanach z 1827 roku sporządzony przez Franciszka Kleina.

Organista był człowiekiem prawym, honorowym. Kiedy po potyczce z ludźmi komisarza Fiutowski leżał ranny i gdy chłopi ruszyli na niego z żądzą zemsty, Andrusikiewicz (również ranny) stanął w jego obronie, mówiąc: „Bić się – na wojnie, ale nie rannego w pościeli!”. Jan Zych, kowal z Chochołowa, opisuje to swoimi słowami: „Fiutowski leżał na ziemi i chłopi na niego się obruseli na co on przyprowadził telą charmiiią na Chochołów, ale Pan, Andrusikiewic, iako lezał na ziemi zawołał »Dajcie mu pokoy bo to naz«. Tak go wzięli na Organistówkę i tam lezał.”

Powyższe cytaty pochodzą z opublikowanych pamiętników Andrusikiewicza zatytułowanych „Powstanie Chochołowskie w roku 1846”, czego dokonał sam Stanisław Eliasz Radzikowski (Polskie Towarzystwo Nakładowe, Lwów 1904). Dość szczęśliwie (czytaj: za rozsądną cenę) stałem się posiadaczem tego druku, tym bardziej, że prócz pamiętnika spisanego ręką samego Andrusikiewicza, zamieścił tu także jego relację spisaną „ołówkiem w więzieniu” ręką Zygmunta Kaczkowskiego, oraz – rzecz nie do przecenienia – min. listy organisty z więzienia (po powstaniu), krótkie biogramy głównych bohaterów i kilka reprodukcji grafik i akwarel.

Helena Roj-Kozłowska : zakochana w Podhalu

rojSpośród osób tworzących „galerię zasłużonych” Zakopanego i Podhala nieczęsto można wyłuskać kobietę. No, może zauważymy Marię Kasprowiczową i jej „Dziennik”, może przypomnimy sobie Marię Zamoyską, siostrę właściciela dóbr zakopiańskich, lub też wizyty w stolicy Tatr Magdaleny Samozwaniec. Próżno by szukać więcej. Dlatego też niemal obowiązkiem jest przybliżenie, choć w kilku słowach, postaci tyleż przynależnej tej części Polski, co wielowymiarowej w jej tworzeniu i upiększaniu swym własnym talentem i pracowitością.

Myślę o Helenie Roj-Kozłowskiej, urodzonej w Zakopanem w roku 1899, w rodzinie, w której tradycyjnie zajmowano się rolą, pasterstwem i leśnictwem. Prócz zaznajamiania się w typowym góralskim życiem Helena miała też okazję uczyć się hafciarstwa i szycia. Kontakt ze sztuką i literaturą zapewniały jej wizyty w domu takich postaci jak Tetmajer. Urzeczona podhalańskimi podaniami i muzyką zapragnęła stworzyć własny teatr, którego treść byłaby silnie zespolona z góralskimi tradycjami i życiem. Jej teatr dawał spektakle w całej Polsce, co zaowocowało napisaniem scenariusza do „Legendy” oraz „Podhala”. Powodzenie napisanych sztuk dało efekt w postaci znajomości ze znawcami folkloru i pisarzy. Jednym z nich był Jerzy Mieczysław Kozłowski (pseud. Rytard), za którego Helena wyszła za mąż w roku 1923. Było to jedno z huczniejszych zakopiańskich wesel, na którym gościli min. Witkacy, Stryjeńscy, Karol Szymanowski (w roli drużby)…

Nie sposób nie docenić zaangażowania, jaką włożyła Helena Roj w pracę z dziećmi i młodzieżą (min. kursy malarstwa dla młodzieży wiejskiej). Sama też malowała, wyszukiwała dla Ministerstwa Kultury i Sztuki okazy etnograficzne, prowadziła kursy hafciarskie, zajmowała się tańcem góralskim i góralskimi obrzędami, a także współpracowała z przemysłem filmowym (choćby główna rola w „Dniu wielkiej przygody” z roku 1935). Zmarła w Zakopanem w 1955 roku. Prosty nagrobek w postaci pnia, w którym umieszczono postać Chrystusa Frasobliwego, stoi na słynnym Pęksowym Brzyzku, a duży portret podziwiać można w kuźnickim muzeum…

Stęczyński : podwójne spojrzenie

steczynskiSą dwa rodzaje spojrzeń na twórczość Bogusza Stęczyńskiego, ugruntowane przez lata, powtarzane z dekady na dekadę. Jedno z nich koncentruje się na walorach poznawczych, etnograficznych i geograficznych, a więc takich, wobec których nie należy i nie wypada przechodzić obojętnie. Drugie spojrzenie skierowane jest ku wartościom artystycznym, które u Stęczyńskiego nie jest doceniane. W przedmowie wydawcy do dzieła „Tatry w dwudziestu czterech obrazach” z 1860 r. możemy wyczytać, że „autora tego dzieła porównaćby można do natchnionego w muzyce artysty, który chociaż nót nie zna i koncertów nie głosi, ale pieśń narodową gra z takiém uczuciem i z taką rzewnością, iż mu się chętnie przebaczy hybioną miarę i brak udoskonalenia w sztuce, dla owego wdzięku jaki na nas wywiera swojska piosenka” (pisownia oryginalna).

Delikatne litografie artysty i podróżnika, jak już gdzieś wcześniej pisałem, traktowane są li tylko jako cenny materiał ikonograficzny dotyczący krajobrazu tatrzańskiego i spiskiego, a także etnograficzny, obrazujący zachowania ludności okolicznych wsi i osad. I jak również pisałem – jest to kwestia gustu (jak w sztuce w ogóle, czego zdają się czasem nie pojmować tzw. krytycy). I przecież niektóre z jego prac uderzają odmiennością, jak choćby Wąwóz w Sromowcach, co może nadawać twórcy cech oryginalności, polotu oraz różnorodnej percepcji, a więc tego wszystkiego, co tak mocno wartościuje sztukę (między innymi, rzecz jasna). Zresztą Stęczyński uczył się malarstwa, nie pozostawiał swojego talentu losowi. Jego nauczycielem był min. Ksawery Marynowski, pracował też w zakładzie litograficznym Piotra Pillera we Lwowie w latach 1837-1838.

Miał też ugruntowaną pozycję wśród literatów lwowskich. W 1839 roku wpisał się wierszem do „Sztambucha Żegoty Paulego”. Wspominam o tym dlatego, że wartość jego wierszowanych opisów do „Tatr w dwudziestu czterech obrazach” również niejednokrotnie poddawana była w wątpliwość.

O jego twórczości, zarówno plastycznej, jak i literackiej, można poczytać w niewielkiej książeczce autorstwa Wojciecha W. Wiśniewskiego pt. „Stęczyński (1814-1890) : pierwszy miłośnik Tatr, Beskidów i Sudetów” (niestety wydano jedyne 200 egzemplarzy druku). Bardzo polecam tę pracę.

Zakopiański bibliotekarz : Stefan Żeromski

zeromskiNa ulicy Krupówki nr 36 istniała w latach 30. jedna z wypożyczalni książek. Kilkadziesiąt numerów w dół, pod numerem 9. oferowała swoje zbiory inna, usytuowana nieopodal stacji Towarzystwa Tatrzańskiego. Takich czytelni/bibliotek było kilka. Lata 30. XX wieku to wzmożony napływ inteligencji i wszelkiej maści twórców, o czym pisać właściwie nie trzeba. Ówczesne wypożyczalnie zaopatrzone były cokolwiek ubogo, mając na względzie poczucie smaku gości, oczekujących kontaktu z „wyższą” literaturą tudzież poważnymi rozprawami naukowymi (bo przecież do Tatr przybywali takoż botanicy, historycy i innych badaczy świata ożywionego i nieożywionego). Tym bardziej, że wielu z nich zwyczajnie pod Tatrami już pozostało na lata. Biblioteki ówczesnego Zakopanego przepełnione były właściwie literaturą piękną, innej było nie za wiele.

Jeszcze w ostatnim roku wieku XIX starano się o powołanie do życia biblioteki publicznej, która mogłaby w jakimś stopniu nasycić oczekiwania. Właściwie był to klub spotkań pod nazwą Czytelnia Zakopiańska, który powstał w styczniu 1900 roku przy ul. Krupówki 66 (Willa „Polanka”). Ponad dwieście tomów było dobrym początkiem do stworzenia biblioteki z prawdziwego zdarzenia. Do uruchamiania biblioteki i jej organizacji włączył się w roku 1903 Stefan Żeromski, którego dolegliwości płucne zmusiły do wyjazdu pod Giewont.

Plany były ambitne. Uważano, że w Czytelni powinny znaleźć się, prócz dzieł polskich pisarzy, również bibliografie, teksty źródłowe, encyklopedie, dzieła traktujące o historii literatury i sztuki, zbiory pieśni ludowych, materiały z badań nad regionem (np. słownik gwarowy Karłowicza), także czasopisma, zarówno polskie jak i zagraniczne. Na szczęście znalazło się wielu ofiarodawców, tak instytucje, jak i osoby prywatne (np. zbiory po Zygmuncie Krasińskim). Radzono sobie także z trudnościami finansowymi. Żeromski wpadł na pomysł organizowana wieczorków artystyczno-literackich, które miałyby być odpłatne. W ten sposób napływały pieniądze na wynagrodzenie bibliotekarza, opłaty, oraz przede wszystkim na zakup nowych książek i czasopism. Pierwszy taki wieczorek zorganizował Żeromski w roku 1904, a jego głównym gościem był Mariusz Zaruski.

Księgozbiór się rozrastał. W roku 1905 było w nim 40 tytułów czasopism, 2000 tomów i prawie 200 oficjalnych czytelników. W 1912 roku liczył już ponad pięć i pół tysiąca tomów, a cztery lata później ponad 16 tysięcy. Żeromski angażował się żywo również poza biblioteką. Organizował między innymi kursy dla dorosłych analfabetów z okolicznych wsi. Pisarz nie przebywał w Zakopanem bez przerwy, ale przyjeżdżał tu zawsze kiedy mógł, tym bardziej, że zaszczepiona przez Stanisława Witkiewicza miłość do krajobrazu gór i sztuki podhalańskiej nie pozwalała na dłuższy z nią rozbrat. Włączał się wtedy zawsze żywo w organizację Czytelni. Bardzo dobrze, że to robił, bowiem podczas jednej z takich wizyt zastał ją właściwie bez nadzoru. Na wieść o wybuchu I Wojny Światowej część pracowników wyjechała z Zakopanego, pozostawiając zbiory bez ochrony i opieki. Obecność Żeromskiego i jego powtórne zaangażowanie przywróciło w dość krótkim czasie jej żywotność…