Archiwum kategorii ‘Muzyka’

„Intymne”

intymnePerły retrospekcji w oprawie najbardziej chyba rozpoznawalnego głosu Teatru Witkacego. Ów „świt załamany” w obu „dłoniach deszczowych” pomiędzy „równoległymi liniami” owych spektakli „ledwie zniekształconych” upływem czasu – każda z nut zawiera pierwiastek równie intymny co będący udziałem każdego słuchacza. Siedemnaście utworów z płyty „Intymne” to powrót do przeszłości Teatru, do tekstów Ważyka, Tuwima, Dickinson, Miłosza, Jastruna i Witkacego. Melancholia przeplata się z krotochwilą, smutek z groteską, bezruch z pełną zapomnienia radością. Po „witaj, smutku” jest zawsze „żegnaj, smutku”, a samo życie jest pełne samonapędzających się wydarzeń, powodujących, że „warto, warto żyć!”. Każdy z utworów to odrębny klejnot, a każdy wiersz – jak zaznacza sama artystka na okładce płyty – „to osobisty spektakl”. Garnitur brzmień (klarnet, gitary, skrzypce, trąbka, kontrabas, akordeon) rozkłada się u stóp ponętnie, ułatwiając dotarcie do sensu słów. W Teatrze – co rzecz niemal oczywista – nie należy też zapominać o dźwięku fortepianu, dopieszczanego wizją kompozytorską Jerzego Chruścińskiego…

„Kabaret horyzontalny” : muzyka w Teatrze Witkacego

kabretGdy rozpoczynający album marsz pogrzebowy zaczyna pobrzmiewać pierwszymi nutami powolnych kroków żałobników, aż nie chce się wierzyć, że za chwilę będziemy świadkami krotochwilnych dźwięków, do których tekst Tuwima nadaje właściwy rytm i charakter dalszych fragmentów „Kabaretu horyzontalnego”. Jakby do pary stworzony ów podtytuł płyty „…od upiornej makabry – po łagodny dreszczyk…” daje wyraz w każdym następnym utworze. „Majestat” Hemara jest następnym ogniwem tej plecionki („Raz zacny człowiek powiedział do trupa: chcesz przyjść na obiad? Jaka ma być zupa?…”), ale też zaraz mamy rozleniwiające i nostalgiczne rytmy „Ballady o trzech ciotkach” z tekstem Joanny Kulmowej. „Walc” wpisuje się w atmosferę bez słów z „Marszu pogrzebowego” a „Dziewica śpi w komorze” zatacza krąg i na powrót uwodzi nas lekkością i poetycką makabreską, z pięknymi przerywnikami walca w tejże oraz akcentami tanga w następnej „Balladzie o manekinach”. Owe swoiste i samoistne antrakty („Nosferatu”, „Fraszka astronomiczna”, „Włosy jeszcze żyją”, „Taniec grabarza”) separują perły i perełki w wykonaniu Krzysztofa Wnuka i rewelacyjnej Joanny Banasik, takie jak choćby przepojony dowcipem „U progu sezony”, kawiarniany „Kabaret horyzontalny”, czy też przejmujący do szpiku „Na wizerunek śmierci” angielskiego poety metafizycznego Roberta Southwella (1561-1595).

„Przecież nie wierzę, bo nie wierzę, że śmierć naprawdę mnie zabierze…”, ale zaraz potem „Pozwól mi, Panie, niech uwierzę, że śmierć na koniec mnie zabierze…”. Tak jak i cały album „Kabaretu horyzontalnego” osnuwa nas całunem pokory, oswaja z upływem czasu, niemal zaklina dźwiękami, byśmy spojrzeli śmierci w twarz,  innymi słowy, byśmy spojrzeli w twarz życiu.