K. Bartoszewicz: Trzy dni w Zakopanem : z notat emeryta (1899)

Stetryczałych ramoli – tych, którzy swym dziadostwem ocen i wniosków niejedno piękno ukatrupili – co nie miara w świecie obecnym i dawnym. Większość z nich pieje nudą i nie sposób ich słuchać. Co innego, gdy zrzędząc swą historią okraszają ją solidną warząchwią humoru. Co też uczynił był Kazimierz Bartoszewicz w roku 1890, układając opowiastkę w zgrabną broszurkę opublikowaną dziewięć lat później. „Trzy dni w Zakopanem : z notat emeryta” jest przezabawną notatką, w której zgorzkniałość gra co prawda pierwsze skrzypce, ale i radości ulewa litrami: „Oglądamy zakład kąpielowy [w Jaszczurówce]. Woda tak czysta, że widzisz u kąpiących się wszystkie sprośności”. Emeryt co rusz się oburza, poniżony przez okoliczności, klimat i obyczaje: „Wieczorem w Dworcu Tatrzańskim zjadłem sznycla wiedeńskiego z marchewką. Woniał wprawdzie straszliwie, ale mój żołądek tak się prosił, że zatkałem nos i jadłem gwałtownie”. Hulający wiatr w kwaterze, wycieczka do Kościeliskiej, utarczki z góralami, szarmanccy podhalanie na Kalatówkach oraz zakopiańska ortografia wypełniają całe trzy dni jegomościowi Bartoszewiczowi w sposób zajmujący zarówno jego samego, jak i czytelnika notat. Pośród poważnej literatury tatrzańsko-podhalańskiej niniejsza perełka świeci krotochwilną uciechą, stetryczałą w zabawnej manierze i lotną jak motyl z połamanymi skrzydłami, wciąż jednak lecący na złamanie karku pomiędzy kolejne warstwy złośliwości losu.

Pozostaw komentarz