Droga na Mały Kościelec

Tam, w dole… tam blok skalny ze swastyką szczęścia – na kolejną rzeczywistość, w której muzyka i góry stanowią już to mistyczną całość, już to ideał dla każdego pragnącego…
Mieczysław Karłowicz przybył poraz pierwszy do Zakopanego jako 13-letni chłopiec. Został. Kochał. Smakował… Kochał nawet lawiny, a kiedy jedna z nich go zabiła, pozostał im wierny. Zygmunt Wasilewski w „Pieśni w górach” (1930) pisze: „10 lutego otrzymałem list z Zakopanego od pani Izy Zaruskiej [żony założyciela TOPR-u – przyp.]: ‚Powód mego listu jest rozpaczliwy. P. Mieczysława Karłowicza od dwóch dni szuka mój mąż z góralami. Poszedł sam do Czarnego Stawu i prawdopodobnie lawina go zasypała…’ (…) W Kuźnicach w dużej izbie półmrocznej zastałem ludzi skupionych wokół wanny. Próbowano cucić zmarznięte ciało (…). Wieczór był wyiskrzony gwiazdami, kiedyśmy ruszyli do Zakopanego. Ciało Karłowicza złożono na wozie ciężarowym. Jechaliśmy wolno – wieźliśmy syna matce, która na niego w kamiennym bezruchu czekała. Nie słyszałem nigdy, ażeby śnieg tak grał pod kołami wozu i kopytami koni. Była to dziwna muzyka pogrzebowa. Śnieg, który człowieka zabił, grał mu teraz całą orkiestrą gęśliczek, a było w tym hołdzie coś z tryumfu przyrody nad sztuką…”

Droga po zboczu Małego Kościelca w zamieci – obraz trwożliwy dla górskich dyletantów, czyli i dla mnie. Siekący wiatr niemal rozbija okulary towarzyszy, tworząc na nich komiczny biały kożuch. Niewielkie skałki stanowią chwilową ochronę przed taranującym nas z góry podmuchem szaleństwa… Uzbrojony w wiedzę, w strach – zawracam. Powoli.

Pozostaw komentarz